Gdy przejeżdżaliśmy niedaleko klasztoru na Jasnej Górze pomyślałem, że tylko cud może sprawić, że nie zgubię żadnej piłki na polu, które było kolejnym celem naszych golfowych peregrynacji. Gdy opowiedziałem o moich przemyśleniach Tadeuszowi, ten się tylko zaśmiał mówiąc, że cudem już będzie jak zgubisz tylko 10 piłek kolego. Podróżowaliśmy jak zwykle elektrycznym mercedesem, co zawsze wiąże się z tym, że trzeba wcześniej dokładnie zaplanować każdą wyprawę, zaznaczając na mapie gdzie są elektryczne ładowarki. Niektóre z nich są tak szybkie, że człowiek nie jest w stanie zjeść do końca hot-doga, a już jego auto sygnalizuje mu, że jest w pełni naładowane. Takich niestety wciąż jest za mało. Dominują te wolne, które podnoszą poziom czytelnictwa w Polsce, bo podczas ich pracy można przeczytać od deski do deski pismo „Golf&Roll”, co ma dobre strony, bo w ten sposób w teorii stajemy się prawdziwymi mistrzami niejednego pola. Uwagi ze wspomnianego pisma przydały nam się, by należycie przygotować się do gry na jednym z najlepszych pól w tej części Europy. Zanim jednak ruszyliśmy na pierwsze tee mieliśmy przyjemność porozmawiać z tym, który stworzył ten golfowy raj.
Arek Muś, na krótko przed kolejną podróżą biznesową zdążył zamienić z nami kilka słów. Przypomniał nam między innymi o tym, że gdy ponad 20 lat temu zdecydował się na budowę pola na 100 ha ziemi po byłej kopalni rudy żelaza w Konopiskach pod Częstochową, zwrócił się do wyspecjalizowanej w zakresie audytu i doradztwa firmy KPMG z prośbą o ekspertyzę. Efekt jej kilkumiesięcznej i dość kosztownej pracy może teraz po latach tylko rozbawić wszystkich znających polskie golfowe realia. Z raportu wyżej wymienionej firmy wynikało bowiem, że rozwój golfa w Polsce będzie dynamiczny i w ciągu najdalej 10 lat tę dyscyplinę będzie w naszym kraju uprawiać nie mniej jak 80 tysięcy osób. Drugi wniosek płynący z tego raportu jeszcze bardziej minął się z prawdą, bo arbitralnie stwierdzono, że powstanie ponad 100 nowych pól golfowych i że bez wątpienia inwestycja w pole klasy mistrzowskiej zwróci się w błyskawicznym tempie. Minęło dwa razy więcej czasu i ciągle daleko nam do wspomnianych wyżej liczb. Arek tylko westchnął wspominając ten fakt. Mimo tak optymistycznej prognozy żaden bank nie chciał mu pomóc. W wywiadzie udzielonym dla strony golfguru.pl, który przeprowadził Wojciech Pasynkiewicz, powiedział: „Zapiąłem finansowanie z wkładem własnym na inwestycję wartościowo znacząco przekraczającą moje ówczesne dochody. Dodatkowo nie naruszyłem środków koniecznych na dalszy rozwój firmy. Szczerze mówiąc, nie wiem sam do tej pory, jak, ale to zrobiłem”.
Arek Muś z golfem zetknął się po raz pierwszy, gdy pewien Polak mieszkający w USA pokazał mu pole w Międzyzdrojach To był 1992 rok. Od tego momentu jego życie zmieniło się diametralnie. Znalazł w końcu swoją prawdziwą pasję. Zwierzał się we wspomnianym wyżej wywiadzie „O golfie nie wiedziałem nic, ale jako chłopak ze wsi zauroczyłem się zielenią, architekturą krajobrazu, przestrzenią, widokami. Wziąłem kilka lekcji i zaczęło mi to sprawiać przyjemność. Bywało więc tak, że w sobotę po pracy wsiadałem w auto, jechałem bez mała 700 km z Częstochowy nad Bałtyk, grałem w niedzielę rundę golfa i wieczorem wracałem do domu”. Te podróże męczyły go na tyle, że postanowił sam założyć pole golfowe.
Arkadiusz Muś to wizjoner i prawdziwy perfekcjonista, dzięki czemu osiągnął sukces w biznesie, a potem w golfie. Będąc absolwentem prawa na Uniwersytecie Śląskim, nie mając na początku zupełnie pojęcia o produkcji szyb zespolonych stworzył firmę Press Glass, która stała się gigantem na światowym rynku. Potem nie wiedząc wiele o golfie stworzył z odpowiednio dobranym zespołem fantastyczne pole, do którego z uwielbieniem podążają z całego świata co roku pielgrzymki golfistów szukających nowych golfowych wyzwań. To pole weryfikuje nasze umiejętności i niejednego mistrza nauczyło pokory.
Legenda głosi, że nazwa tego golfowego edenu jest nawiązaniem do pewnego zdarzenia, do którego doszło na samym początku istnienia pola. Malutka wtedy córeczka Arka pewnego dnia zaczęła biegać po trawie zachwycając się poranną rosą. Wykrzykiwała w niebogłosy słowo „rosa, rosa”. To był dobry znak i w ten sposób powstała nazwa, którą każdy szanujący się golfista niezmiernie ceni.
Zanim jednak do tego doszło trzeba było włożyć niesamowicie dużo pracy, by pokopalniany teren przysposobić do golfowego życia. Opowiadali nam o tym pracujący od początku na Rosie, dyrektor sportowy Alfred Kos i główny greenkeeper Krzysztof Drab.
„Wszystko zaczęło się od dziewiątki, która jednak nie spełniła oczekiwań szefa. Postanowił wszystko zlikwidować i zaczęliśmy budować na ogromną skalę od nowa 18-tkę”, Krzysztof Drab wspomina to z sentymentem. „Pracowaliśmy 24 godzin na dobę. Zmienialiśmy krajobraz. W użyciu był najcięższy i najlepszy sprzęt, bo proszę sobie wyobrazić, że przesunęliśmy wtedy ponad milion, a wykopaliśmy 500 tysięcy, metrów sześciennych ziemi. Szef zauroczony był wtedy polem Fontana i chciał, aby Rosa wyglądała podobnie”.
„Okoliczni mieszkańcy byli tym zszokowani. Cofające ogromne ciężarówki wydawały odgłosy roznoszące się na całą okolicę. Wtedy było to irytujące dla naszych sąsiadów. Teraz po latach pole stało się ich chlubą”, zwraca uwagę Alfred Kos.
„Staliśmy się polem, którym chwalą się władze miasta. Można powiedzieć, że jesteśmy wizytówką regionu. Przyjeżdżali nawet do nas specjaliści z zieleni miejskiej, by podpatrywać nasze rozwiązania dotyczące krzewów”, włącza się do rozmowy Justyna Caban-Klag szefowa imponującego domku klubowego i osoba zajmująca się sprawami organizacyjnymi w klubie. „Czujemy się dowartościowani, gdy słyszymy zewsząd pozytywne opinie. Nie organizujemy może aż tak wielu turniejów, ale nasza praca skupiona jest na indywidualnych potrzebach golfistów. Wielu z nich ceni sobie głównie to, że zawsze u nas jest spokój i wszystko ma najwyższą jakość.”
„Choćby tak restauracja, która nigdy mnie nie zawiodła. Można zawsze tu dobrze zjeść”, przerywam na chwilę pani Justynie, która uśmiechając potwierdza moje słowa.
Siedzimy właśnie wszyscy w fantastycznie zaprojektowanym domku klubowym i czujemy się w pełni docenieni. Fakt, że spotkali się z nami w pełnym składzie ludzie stanowiący kierownictwo tego pola świadczy, że Golfowa geografia Polski cieszy się coraz większą popularnością i jesteśmy traktowani bardzo poważnie. Dla każdej z tych osób golf stał się pasją chociaż ich doświadczenie odnośnie naszej ulubionej gry są różne.
Alfred Kos pracował wiele lat temu jako trener tenisa w Austrii. Miał tam swoją szkołę, ale ze względu na to, że obok kortów było również pole golfowe zaczął pasjonować się również tym sportem. Po powrocie do Polski był jednym z pionierów golfowego życia w naszym kraju. To było trudne do pogodzenia dla człowieka mieszkającego w Częstochowie, biorąc pod uwagę, że u zarania były tylko dwa pola – w Warszawie i w Międzyzdrojach.
„Mnie też pasja golfowa pochłonęła na początku w Austrii. Jak wielu Polaków w latach 80. wyjechałem tam, by lepiej zarabiać. Szukałem pracy i okazało się, że na jednym z pól golfowych potrzebowano kogoś do pielęgnacji kwiatów. Gdy zgłosiłem się na to stanowisko i przesłałem swój inżynierski dyplom świadczący o tym, że kończyłem ogrodnictwo na wyższej uczelni, szefowa tego pola aż podskoczyła z wrażenia na krześle i wysłała mnie na kursy dla greenkeeperów. Uważała, że z takimi kwalifikacjami powinienem się rozwijać w tym kierunku” – wspomina swoje golfowe początki Krzysztof Drab.
Na początku był pomocnikiem głównego greenkeepera na polu ale z czasem stał się właśnie head greenkeeperem albo jak to się w Ameryce mówi superintendentem.
Z każdego jego słowa można wyczuć pełen profesjonalizm. Nic więc dziwnego, że właśnie jego wybrał na swojego współpracownika Arek Muś. Kiedy pierwszy raz usłyszał o polu pod Częstochową z której pochodzi.
„Jestem członkiem takiego amerykańskiego stowarzyszenia GCSAA czyli Golf Courses Superintendents Associate of America i uczestniczyłem w jakieś konferencji przez nich zorganizowanej. Na moje specjalne życzenie zrobiono mi plakietkę „Krzysztof”, która oczywiście świadczyła, że jestem z pochodzenia Polakiem. Dzięki temu spotkałem wtedy ludzi związanych z golfem w naszym kraju. To oni pierwsi powiedzieli mi o planach budowy pola w moich rodzinnych stronach. Pomyślałem, że to mogłaby być dla mnie wymarzona praca. Los był przychylny i jestem tu od samego początku”
Pani Justyna z kolei nie miała nigdy do czynienia z golfem w rodzinnej Pile. Przeniosła się do Częstochowy, bo mąż komandos zaczął stacjonować w pobliskiej jednostce. Szukała pracy w branży hotelarskiej i szczęśliwie znalazła miejsce na Rosie. Spełnia się w pracy znakomicie. Zawsze uśmiechnięta i gotowa w każdej sytuacji pomóc. Jesteśmy pod wrażeniem jej zaangażowania w to co robi.
Oprócz tego, że jest tutaj pięknie to w liczbach Rosa też wygląda imponująco. Jest tutaj 80 stanowisk na strzelnicy, 1500 metrów kwadratowych puttingu, 14 hektarów powierzchni zbiorników wodnych i niezliczona liczba pięknych krzewów kwitnących przy dołkach. Wymarzone warunki do gry. Szkoda, że mimo wszystko tak daleko od Warszawy, gdzie mieszkamy Pomyślałem o tym idąc z Tadeuszem na pierwsze tee. Mieliśmy plecak piłek i postanowienie by zgubić ich jak najmniej. Okazało się na końcu, że nie było aż tak źle.
Na jednym z dołków nie wyszło mi uderzenie driverem i zagrałem „gagarina”. Piłka poszybowała prawie na taką wysokość, na jakiej przeleciał nad nami helikopter Arka Musia udającego się na kolejny podbój świata.