To miał być krótki wypad z Warszawy. Jechaliśmy do Kielc na pole, o istnieniu którego jeszcze do niedawna nie mieliśmy bladego pojęcia. Ktoś ze znajomych wiedząc o naszej akcji, polecił nam je podczas turnieju, rzucając tylko nazwę bez wprowadzania w inne szczegóły. Wiedzieliśmy jedynie, że to ma być urokliwa 9-tka. Czuliśmy się trochę jak ci, którzy godzą się na randkę w ciemno. Znaliśmy tylko adres spotkania oraz nazwisko osoby, z którą się telefonicznie umówiliśmy. Reszta była dla nas wielką niewiadomą. Im bardziej tajemnicza była ta Karolówka, tym wzbudzała w nas większe golfowe pożądanie.
Ekran nawigacji w samochodzie, którym zwykle podróżujemy jest tak wielki, że z łatwością możemy na mapie rozpoznać każdy zakręt, rzeczkę czy nawet czapkę policjanta sterczącego z radarem na zakręcie. Dzięki temu trafiamy bezbłędnie gdziekolwiek tylko podążają nasze pragnienia. Tym razem jednak GPS lekko się pogubił, gmatwając drogi w miejscowości o dźwięcznej nazwie Podzamcze Piekoszowskie koło wspomnianych już Kielc. W efekcie przyszło nam skorzystać z najbardziej wiarygodnego źródła informacji, jakie od zarania motoryzacji istnieje i zawsze jest niezawodne. Chodzi oczywiście o tubylców, którzy mimo wczesnej pory, zgromadzili się w liczbie trzech, by przy piwie omawiać światowe problemy. Zagadnięci przez Tadeusza o golfa, od razu pokazali nam właściwą drogę, mając przy tym takie miny, jakby byli już dawno po porannej rundzie z kilkom birdie na koncie. Jechaliśmy drogą, wokół której panował typowy architektoniczny chaos. Gdy w końcu dotarliśmy tam gdzie nas skierowali trzej tutejsi muszkieterowie, natrafiliśmy na zamkniętą na kłódkę bramę w zaroślach. Chcieliśmy już zawracać, gdy po drugiej stronie pojawił się mężczyzna o sportowej sylwetce, który sądząc po ubraniu musiał być golfistą. To był jeden z twórców tego miejsca pan Bogusław Stańczak, head pro, trener PGA, który przedstawił nam się natychmiast, jak tylko za pomocą szyfru otworzył kłódkę i pokazał nam miejsce do parkowania.
Zaraz po przekroczeniu bramy poczuliśmy się jakbyśmy byli zupełnie w innym świecie. Otaczała nas kwitnąca pięknie roślinność. Staliśmy w tym niesamowitym ogrodzie lekko oszołomieni. Patrzyliśmy na przemyślnie zaprojektowaną strzelnicę golfową, na uroczy domek klubowy i na otoczenie, które wydawało się jakby było wycięte zupełnie z innej rzeczywistości. Pan Bogusław, widząc nasze zaskoczenie zaczął pośpiesznie wyjaśniać, że klub AG Karolówka funkcjonuje w skandynawskim stylu co oznacza, że każdy członek zna kod do kłódki i wjeżdżając na teren pola musi sam o siebie zadbać. My mieliśmy szczęście, że nami zajęli się w pełni gospodarze tego miejsca, czyli dwie przesympatyczne urocze damy, pani Małgorzata Łakomiec wiceprezes zarządu i Irena Stańczak, sekretarz zarządu, a prywatnie małżonka człowieka odpowiedzialnego za sportowy aspekt tego miejsca czyli pana Bogusława. Gdy mówimy o rodzinnych koligacjach to z kolei pani Małgorzata z góry nas przepraszała za nieobecność męża – pana Mirosława Łakomca – który jest prezesem zarządu klubu. Akurat w dzień naszej wizyty musiał wyjechać w sprawach zawodowych.
Gospodyni tego miejsca śmieje się, że właśnie te jego częste międzynarodowe, biznesowe podróże, polegające między innymi na budowaniu sieci kontaktów sprawiły, że zaczął grać w golfa, a później przy udziale rodziny i przyjaciół założył Karolówkę.
Gdy pytam dlaczego tak a nie inaczej nazywa się to miejsce, pani Małgorzata opowiedziała w barwny sposób o etymologii nazwy miejsca w którym się znaleźliśmy.
„Dawniej ten cały teren wokół należał do szlacheckiej rodziny, który po II wojnie światowej oczywiście rozdano okolicznym chłopom. Jedną część ziemi dostał Michał, powiedzmy Kowalski, inną Zygmunt na przykład Nowak, a kolejną Karol o jakimś tam nazwisku. Dla uproszczenie poszczególnym obszarom nadawano nieformalnie nazwy tylko od imienia, czyli była Michałówka, Zygmuntówka, no i oczywiście Karolówka, gdzie właśnie się znajdujemy. Gdy staliśmy się właścicielami tego co widzicie dookoła, zachowaliśmy tę nazwę między innymi dlatego, że nasz syn ma na imię Karol, więc mamy do niej szczególny sentyment”.
„Nasz syn też ma na imię Karol”, kontynuuje wypowiedź swojej koleżanki pan Bogusław. „To ważne w kontekście całej historii, bo znamy się właśnie przez nasze dzieci. Ale zanim do tego doszło, to może opowiem jak zaczął się golf w moim życiu”, przytakujemy ochoczo, bo takie historie zawsze dla nas stanową łasy kąsek. Siedzimy w letnim domku klubowym pijąc kawę i zajadając się ciastem, które zostało specjalnie na nasz przyjazd upieczone.
„Zacząłem grać w golfa w Londynie w latach 90. Byłem tam wtedy, jak wielu z nas, wcale nie w turystycznych celach. W drodze do pracy mijałem często pola golfowe i kusiło mnie bardzo, by spróbować na czym polega ten sport. Z wykształcenia jestem nauczycielem WF-u i trenerem piłki ręcznej. Moja profesja wynika z tego, że prawie od dziecka jestem uzdolniony ruchowo. Co wcale nie znaczy, że moje golfowe początki były łatwe. Miałem wtedy 48 lat”, wyznania Bogusława wywołują uśmiech na naszych twarzach, bo również bardzo późno zaczynaliśmy. Można powiedzieć, że w bardzo zaawansowanym wieku. Nie byliśmy jednak aż tak zdeterminowani, by jak Bogusław poświęcić się totalnie tej dyscyplinie i po wielu kursach stać się trenerami PGA. Jego sportowe doświadczenia, umiejętności pracy z młodzieżą i profesjonalna wiedza sprawia, że jest idealną osobą, by w Karolówce prowadzić Akademię Golfa. Jest do tego stworzony i to uwielbia. Można to wyczuć po entuzjastycznym sposobie w jakim opowiada o swojej szkoleniowej pracy.
Zanim wyjęliśmy nasze torby golfowe z samochodu, by w końcu zagrać na tym unikalnym polu, które powstało dzięki inicjatywie wyżej wymienionych osób musieliśmy się dowiedzieć jak do tego doszło.
„Gdy byliśmy w Londynie nasi synowie grali w jednym zespole muzycznym”, podejmuje temat po raz kolejny Bogusław. „Kiedyś podwoziłem ich na próbę samochodem i Karol, syn Małgosi i Mirka, zauważył kije w moim bagażniku. Padła kwestia, która zadecydowała o naszych, wszystkich jak tu siedzimy, losach „To pan gra w golfa?” Gdy przytaknąłem Karol wyjaśnił, że jego ojciec też gra i musi nas poznać. Tak też się stało. Zaczęliśmy z Mirkiem najpierw grać, a potem współpracować. Połączyła nas pasja”. Miłość do golfa sprawiła, że narodziła się idea budowy w końcu pola. Na początku tego wieku kieleckie środowisko związane z tym sportem było raczej znikome, żeby powiedzieć żadne. Komu wtedy przyszło do głowy, by budować pole golfowe, jeszcze w miejscu oddalonym od miast, w których ten sport był bardziej popularny?
Pani Małgorzata wspomina, że mąż na początku wykosił sobie na okolicznych łąkach trawę, by wyglądały jak greeny. „Zrobił takie trzy kółeczka i dzięki temu cały czas mógł ćwiczyć uderzenia. Potem razem z tutaj obecnymi postanowiliśmy stworzyć pole na miarę naszych możliwości i oczekiwań”. Bogdan wywołany niejako do tablicy od razu dopowiada:
„To rzeczywiście nasz wspólny projekt. Świetnie się w tym względzie uzupełniamy. Mirek i Małgosia niejako z racji tego czym się zajmują zawodowo, dbają o wizualną stronę pola, kierują pracami „greenkeeperów”, a ja – jak już tu kilkakrotnie było wspominane – jestem odpowiedzialny za jego sportowy charakter. Na szkoleniach PGA uczono nas między innymi jak budować pola i głównie dzięki temu mogliśmy stworzyć ten obiekt”.
Wypowiedź Bogusława oczywiście zaintrygował nas na tyle, by w końcu zapytać o rodzaj biznesu jaki prowadzą państwo Łakomiec. Okazało się, że zawodowo związani są z założoną przez nich firmą ACM Agrocentrum, działającą w branży ogrodniczej. Ta informacja wyjaśnia dlaczego wszystko wokół tak pięknie kwitnie i jest tak zgrabnie zaprojektowane. Ten ogród to taki golfowy raj. Warto w tym miejscu podkreślić, że pole istnieje już ponad 20 lat, bo pierwszy turniej został tu rozegrany w 2003 roku. Poza tym, jak wynika z wypowiedzi naszych przemiłych gospodarzy, klub AG Karolówka liczy 50 członków.
„Są wspaniali, zawsze pomocni i życzliwi. Nie mają zbyt wygórowanych oczekiwań” przyznaje szczerze pani Małgosia. „Ale nie tylko członkowie klubu u nas się pojawiają”. By zagrać na polu trzeba mieć zieloną kartę i oczywiście znać kod do kłódki. Golfiści muszą zająć się wszystkim sami i wielu z nich bardzo to odpowiada. Udało się stworzyć golfowy klimat na tyle atrakcyjny, że wokół Karolówki powstała wspierająca się społeczność.
„Działamy bez żadnego wielkiego nagłośnienia, bo często za dużą reklamą nie idzie w parze jakość” – przyznaje szczerze pani Małgorzata, gdy już w towarzystwie Bogusława ruszamy na pole, by sprawdzić na czym polega urok tej dziewiątki.
Przyjazna atmosfera naszego spotkania sprawiła, że byłem na tyle wyluzowany, że mój swing stał się tego dnia niezwykle skuteczny. Kilka bardzo trudnych dołków, wymagających sporych technicznych umiejętności, zagrałem naprawdę na tyle dobrze, że nawet nasz gospodarz mnie pochwalił. Tadeusz też zaprezentował się nieźle. Pole jest płaskie, ma kilka zaskakujących autów i jak na dziewiątkę jest tam dużo przeszkód wodnych. Wzorowo utrzymane – jest atrakcyjnym wyzwaniem dla każdego golfisty.
Na koniec naszej rundy czeka nas niespodzianka, która ma być podobno nagrodą za niezłą grę. W altanie domu prezesa czeka na nas królewska uczta. Wątpię, by najlepsi golfiści grający w najbardziej renomowanych światowych turniejach mieli okazję zjeść takie smakołyki, jakie przygotowano dla nas na koniec tego golfowego dnia. Kosztując tych przepysznych dań pytamy jeszcze o plany na przyszłość, czy jest szansa na 18 dołków, zdając sobie sprawę, że na tej „dziewiątce” jest już co prawda 18 startów.
„Mamy oczywiście teren, by poszerzyć nasze pole” – z pewną dozą nieśmiałości przyznaje pani Małgosia. „Ale trzeba mierzyć siły na zamiary. Wszystko kosztuje, ale jak zwykle podchodzimy do tego z dystansem. Ta 9-tka też powstawała też powoli. Małymi krokami doszliśmy do tego co teraz mamy”.
A jest tu fantastycznie, o czym sami musicie się przekonać. Zachęcamy.