Miasto do którego tym razem się wybraliśmy nie kojarzyło nam się do tej pory raczej z golfem. Dla mnie do pewnego momentu to była stolica polskiego żużla. Jako chłopak z Torunia kibicujący oczywiście Apatorowi czułem w młodości sympatię i podziw dla ówczesnych mistrzów Zenona Plecha i Edwarda Jancarza. To były niekwestionowane sportowe gwiazdy tamtych lat związane na stałe z Gorzowem. Dlatego z pewnym sentymentem spojrzałem na stadion żużlowy, który musieliśmy minąć, by się dostać tam gdzie przez całe lata raczej mało kto się wybierał. Kto bowiem odwiedza wysypisko śmieci oprócz ludzi zajmujących się utylizacją odpadów. Odkąd jednak właśnie na Zawarciu w ramach rekultywacji składowiska w celu utworzenia terenów rekreacyjnych stworzono pole golfowe coraz więcej osób odwiedza to miejsce, by nie tylko pograć w najbardziej wciągającą grę na świecie, ale również by odpocząć w dobrym towarzystwie gapiąc się na hektary trawy.
Gdy tylko wyjęliśmy kije z naszego elektrycznego mercedesa od razu poczuliśmy, że trafiliśmy do miejsca bardzo przyjaznego golfistom. Wszystko wokół tego 9-dołkowego pola zorganizowano tak by ułatwić grę. Byliśmy umówienie w ładnie wyglądającym już z daleka domku klubowym na rozmowę z szefem Gorzowskiego Klubu Golfowego, ale chcieliśmy najpierw zagrać rundę, by przekonać się „na własne kije”, czy bardzo dobre opinie o tym polu krążące w świecie golfowym nie są wyssane z palca.
Ruszyliśmy z animuszem na pierwsze tee i z każdym kolejnym uderzeniem nabieraliśmy pewności, że stan pola lokuje Zawarcie w czołówce polskich ośrodków golfowych. Pięknie utrzymane fairwaye i wyśmienicie przygotowane greeny mogą usatysfakcjonować nawet najbardziej wybrednych golfistów. Dookoła panowała dobra energia, tak jakby spod tej trawy emanowały jakieś pozytywne fluidy. Cieszyliśmy się jak dzieci śmieci na spotkanie z człowiekiem, którego pasja i pracowitość sprawiły, że pole na Zawarciu jest w tak znakomitym stanie.
„Oprócz tego, że jestem tutaj menadżerem to potrafię obsługiwać wszystkie specjalistyczne maszyny do pielęgnacji pola. Wszystko robię sam: kilkanaście aeracji i niezliczona liczba wertykulacji rocznie” – Witold Siwko już na samym wstępie skomentował nasze zachwyty nad każdym z dziewięciu dołków. „To moja pasja. Nie było by w Polsce golfa bez takich jak ja wariatów”
Przyjął nas na tarasie domku klubowego w towarzystwie trenera związanego na stałe z gorzowskim klubem Piotrkiem Zygą. Stanowią bardzo zgraną ekipę oddaną sprawie. Co potwierdza ten drugi, gdy tylko pytamy o ich współpracę: „Często się zdarza, że dopiero o 22:30 kończę trening i wtedy Witek też schodzi z maszyny. Pracujemy na okrągło”. Podano kawę, wodę mineralną i chętnie ugościliby nas czymś więcej, ale postanowiliśmy z Tadziem wieść sportowy tryb życia, czyli mniej jeść.
Od wielu lat w tym drugim co do wielkości mieście województwa lubuskiego za sprawą między innymi weterana tego sportu pana doktora Andrzeja Szmita, próbowano powołać Gorzowski Klub Golfowy. Udało się to w 2002 roku ale to były tylko pozory, bo przez kolejne sześć lat formalnie klub nie działał. Dopiero w 2008 roku doszło do założenia prawdziwego GKG, dzięki grupie zapaleńców, na której czele stał między innymi Sławomir Klusek, wieloletni komendant Straży Pożarnej i wspomniany już Andrzej Szmit, najdłużej grający gorzowski golfista. Wśród ojców założycieli był również Witold Siwko, który w tamtym czasie marzył o tym, by ograć swojego zasłużonego dla rozwoju golfa w Polsce kolegę. „Trenowałem wtedy jak szalony, mając jeden podstawowy cel. Chciałem być lepszy od Andrzej Szmita”.
Gdy pytamy o to, w jaki sposób zetknął się z golfem, Witek z nutką nostalgii w głosie opowiada: „Byłem snookerzystą. To był sport, który najpierw zawładnął moim sercem. Byłem w tym dobry. Nigdy nie byłem co prawda mistrzem Polski ale w najlepszej „szesnastce” się od czasu do czasu plasowałem. Pewnego jednak dnia dostałem zaproszenie na golfowy event na pole do Słubic. Akademię prowadzili podczas tej imprezy Łukasz Szadny, który ważył wtedy ponad 170 kilo i Sorensen o prawiej 100 kilo lżejszy. <Flip i Flap> pomyślałem. Co to za sport? Czym oni mi mogą tu zaimponować? Szydziłem”. Uśmiechamy się jakbyśmy domyślali się co będzie dalej. „Łukasz jednak wtedy uderzył tak niesamowicie driverem, że piłka leciała i leciała. Pomyślałem, że muszę też tak uderzać”, kontynuuje wspomnienia Witek.
„Od razu było wiadomo, że chcę w to grać. Okazja zdarzyła się wyśmienita, bo był tam wtedy zorganizowany konkurs. Ustawiono na 100 metrach dmuchany materac dla dzieci i powiedziano, że kto do niego trafi ma za darmo kurs na zieloną kartę. Tak się złożyło, że jednym z tych, którym się to udało byłem ja. Wcale to mnie nie zaskoczyło, bo dzięki snookerowi nauczyłem się trafiać tam, gdzie tylko chcę. Całe życie jakby nie patrzeć w kulki pogrywam” – Witek na chwilę przerwał by wziąć łyk wody.„Tak to się zaczęło i wkrótce zmieniłem zielony stół na zielona trawę. Może nie do końca tak się stało, bo cały czas mam w domu taki pełnowymiarowy snookerowy stół. Czasem ćwiczę na nim puttowanie. Żona mnie na tym kiedyś przyłapała. Oniemiała z wrażenia gdy zobaczyła jak stoją na stole i kijem golfowy próbuję trafić do kieszeni” – Witek śmieje się na samo tylko wspomnienie tamtego zdarzenia. „Przez snookera byłem przyzwyczajony do ciężkich treningów. W zasadzie obie gry są podobne, bo bezkontaktowe. Nikt nie może przeszkadzać i najważniejsze – by sobie wszystko poukładać w głowie. W snookerze najważniejszy jest łokieć, w golfie całe ciało. Puttowanie przychodzi łatwo tym, którzy mają snookerowe doświadczenia. Kiedyś nawet drugim końcem puttera wbijałem piłki do dołków, bo tak było mi łatwiej”
Z dalszych opowieści Witka wynika, że greenkeeperki uczył się we własnym ogrodzie, gdzie miał green, heavy rough, semirough, a na końcu deskę podłogową do ćwiczenia krótkiej gry. „Musiał czasem grać przez klomby dzikiej róży by trafić do dołka. Naszym problemem jest to, ze nie mamy szkoły greenkeeperów więc nikt nie uznaje takiego zawodu. Stowarzyszenie Polskich Greenkeeperów się tym nie zajmuje, nastawiając się raczej na wskazywanie tego, co powinienem kupić, by zadbać o pole, a nie o szkolenie” Witek wygląda na zafrasowanego, bo leży mu to na mocno na sercu. „Każdy się uczy od drugiego. Tadek od Janka, bo ten w Anglii pracował, Witek od Grzesia, który był w Szwecji i tak dalej. Tak dłużej nie może być. Próbowałem bez skutku w tutejszym Technikum Ogrodniczym pokazać młodym ludziom na czym to polega. Nikt się nie zainteresował choćby naszymi kosiarkami, które tną jak gilotyna”
Po tych krótkich greenkeeperskich dygresjach wracamy do historii golfa w Gorzowie. Z perspektywy czasu wydaje się, że najważniejsze wydarzenia zdarzyły się w wrześniu 2008 roku, gdy po wielu spotkaniach z ówczesnym prezydentem Panem Tadeuszem Jędrzejczakiem, narodził się pomysł budowy pola golfowego na nieczynnym wysypisku śmieci przy ul. Śląskiej. Po wielu konsultacjach został wybrany główny inwestor – Zakład Utylizacji Odpadów Sp. z o.o. w Gorzowie Wielkopolskim. Ostatecznie pole zostało ukończone wiosną 2013 roku, a jego oddanie do użytku nastąpiło w dniu 8 czerwca 2013 roku.
„Pamiętam, jak przyjechał tutaj teść Kuby Ossowskiego niejaki Pierre, który budował też Amber. Stanął na tym śmieciowisku pełnym rozmaitych opon, wózków, starych mebli, kartonów i szkła. Rozejrzał się dookoła i zobaczył jedną małą zieloną roślinkę kiełkującą w tych śmieciach. „Skoro coś takiego tu rośnie, to można tutaj budować pole”, zawyrokował. Nigdy nie zapomnę tych słów”, Witek z rozrzewnieniem powraca do początków pola na Zawarciu.
Jesteśmy pod dużym wrażeniem tych opowieści. To powinien być przykład dla wielu polskich gmin, które mają problem z nieużytkami. Niech na nich budują pola golfowe jak w Gorzowie. Entuzjastycznie na ten nasza apel reaguje trener Piotrek Zyga, który był przez wiele lat piłkarzem, między innymi Śląska Wrocław i Chrobrego Głogów. Jakiś czas temu wyjechał do Anglii, gdzie grywał w czwartej lidze. Jego ówczesnej dziewczynie, a dziś żonie, nie podobało się, że przez tę piłkę nie ma go cały dniami w domu, więc zachęciła go do golfa. Nie wiedziała wtedy, że ten olimpijski sport bywa bardziej często czasochłonny niż piłka.
„Rozwijałem się w tym golfie niemal z dnia na dzień” – wspomina Piotr „Jako, że jestem z wykształcenia nauczycielem wychowania fizycznego to najłatwiejsza dla mnie była motoryka. Poza tym potrafiłem bez problemu u każdego wychwycić błąd na czym wcale nie polega szkolenie, jak mi to później wyjaśnił mój angielski trener Peter Hudson. Podkreślał, że najważniejsze, by każdego początkującego golfistę odpowiednio nakierować i pokazać drogę, bo jak się za bardzo zwraca uwagę na błędy to można łatwo zniechęcić do grania”.
Gdy pytamy o liczbę członków Gorzowskiego Klubu Golfowego to Witek odpowiada, że tych którzy płacą za grę jest około dwustu. Według niego na takie miasto jak Gorzów powinno być trzystu pięćdziesięciu.
Polem formalnie zarządza spółka miejska zajmująca się składowaniem i segregowaniem odpadów, zamiataniem ulic, odśnieżaniem, opieką nad parkami i cmentarzami. Pole golfowe to dla nich zupełnie marginalna sprawa. Co nie znaczy, że chcą na nim oszczędzać. Nasz gospodarz jeszcze raz podkreśla: „Mamy dzięki temu środki na utrzymanie pola w takim stanie jak to dzisiaj widzicie. Cieszę się, że to robi wrażenie”. „W Gorzowie coraz więcej osób gra w golfa” – dodaje Jarek. Między innymi za sprawą takich naszych akcji jak „Zaproś sąsiada”. Jest to turniej, który polega na tym, że grają w nim pary składające się z doświadczonego golfisty i totalnego laika wziętego niemal z ulicy. Grają texasa. Ostatnio brało w tym udział 42 pary. Dzięki temu na polu mam 42 trenerów, którzy pokazują totalnym golfowym żółtodziobom na czym polega ten sport”
Oprócz tego Gorzowski Klub Golfowy bierze udział w licznych piknikach i sam organizuje spotkania, mające za cel popularyzację sportu, który za sprawą Adriana Meronka zyskuje z dnia na dzień popularność. „Może nie mamy jeszcze nikogo jak Adrian, ale może wkrótce dorobimy się kogoś takiego. Pracujemy nad tym za sprawą Akademii Golfa dla dzieci i młodzieży. Mamy już pierwsze efekty tej pracy. Dumni jesteśmy, że Martyna Muchajer należy do polskiej juniorskiej czołówki” – chwalą się nasi gospodarze. Warto na koniec dodać, że obok pola jest oświetlony i zadaszony driving range oraz teren do puttowania i chipowania. Gdy dodamy do tego fakt, że w domku klubowym podają świetną kawę to myślę, że wielu golfistów musi odwiedzić ten unikalny obiekt.
Dopiero po czasie , gdy już opuściliśmy Zawarcie przypomnieliśmy sobie czego do końca nie udało nam się ustalić. Do dzisiaj się zastanawiamy czy Witold Siwko wygrał kiedyś z Andrzejem Szmitem.