W drodze do następnego przystanku na naszej golfowej trasie po Polsce zatrzymaliśmy się w katedrze Św. Jana Chrzciciela w Kamieniu Pomorskim. Nie wiązało się to jednak z żadnym szczególnym poświęceniem, ani z ładowaniem naszego elektrycznego mercedesa. Chcieliśmy po prostu posłuchać legendarnych barokowych organów, które zainstalowane są w tym kościele. To właśnie one rozsławiają to położone na Pobrzeżu Szczecińskim miasto. Organy kamieńskie składają się z 3300 piszczałek. Ich brzmienie wynagrodziło nam kiepski nastrój spowodowany beznadziejną pogodą, która uniemożliwiła nam grę na znajdującym się kilka kilometrów od Kamienia Pomorskiego polu golfowym. Gdy przyjechaliśmy do malowniczo położonej miejscowości Grębowo padał tak intensywny deszcz, że pomyśleliśmy, że mamy do czynienia z potopem. Szwedzkim potopem, bo właściciel pola, które chcieliśmy odwiedzić jest obywatelem kraju skąd pochodzi ABBA, Borg i Pipi Landstrum.
Roger Jonsson przywitał nas w urokliwym domku klubowym, w którym każdy golfista może poczuć się jak w domu. Na ścianach wiszą pamiątki i zdjęcia, a w menu pyszne pierogi. Podano wyśmienitą kawę, której zapach roznosił się po całym pomieszczeniu. Niestety nie mieliśmy tego dnia okazji posmakować legendarnych już kanapek z białym serem i szczypiorkiem, którymi zwykle raczy się tutaj golfistów. Na dworze lało jak z cebra, a my siadamy w kącie i zaczynamy rozmowę o tym szczególnym golfowym zakątku. Rozmawiamy po angielsku. W końcu z tego języka pochodzi większość golfowych terminów.
„Wiele lat temu ożeniłem się z Barbarą, która pochodziła z tych stron. Wtedy można było tutaj kupić w dobrej cenie ziemię. Kupiliśmy na początku 40 hektarów, by zainwestować w czymś pieniądze. Nie miałem zupełnie pojęcia, co miałbym robić z tym całym areałem lichego gruntu” – zaczyna snuć swoją opowieść Roger, który jest obecnie na emeryturze. Jest kolejnym przykładem na to, że golf przedłuża życie niemal w nieskończoność. Gdy podaje nam swój wiek jesteśmy zaszokowani, bo nigdy byśmy nie przypuszczali, że ten dziarsko trzymający się człowiek ma już 80 lat.
„W golfa gram od bardzo dawna – kontynuuje swoje wspomnienia nasz gospodarz. „W Szwecji grywałem na pewnym polu, które należało do klubu zrzeszającego tylu golfistów, że trudno było znać każdego. Pewnego poranka właśnie jeden z takich nieznajomych zaproponował mi rundę. Podczas gry zaczęliśmy rozmawiać o różnych rzeczach i opowiedziałem o ziemi w Polsce. Zażartowałem, że mógłbym tam zrobić pole golfowe. Na co mój niedawno poznany kolega Sten Nilsson od razu entuzjastycznie zareagował mówiąc, że ma pieniądze do zainwestowania i chętnie by wszedł w tej projekt. Z dalszej opowieści sympatycznego Szweda wynikało, że jego nowy kolega przyjechał z nim do Polski, by zacząć realizację tego co sobie wymyślili. Zrobili zdjęcia lotnicze całego obszaru, by później na ich podstawie zrobić mapy. Był 2006 rok i ziemia wokół była jeszcze na tyle tania, że dokupili trochę terenu. Teraz pole jest położone na 65 hektarach, na których oprócz 18 dołków zlokalizowany jest driving range i domek klubowy.
„Budowa trwała 7 lat i wszystko powstało według planów amerykańskiego golfowego specjalisty Davida Donallan, którego poznaliśmy w Szwecji” – Roger opowiada ze zwadą o tym, co działo się u zarania. „Mimo, że na początku nie byliśmy zadowoleni ze wszystkich teeboxów to jednak od razu zdecydowaliśmy się na 18 dołków. W tym roku mija 10 lat odkąd golfiści grają tutaj w Grębowie”.
Roger pokazując ręką w kierunku, gdzie znajduje się pierwszy dołek opisał nam pierwszą dziewiątkę, która cała zlokalizowana jest w lesie. Według niego nie jest trudna, ale trzeba grać prosto, by nie wpaść między drzewa. Druga część pola jest diametralnie inna, bo dołki są umieszczone w szczerym polu, gdzie często wieje wiatr. Odległości między teeboxem a greenem są też o wiele dłuższe. Pole według Rogera nie jest arcytrudne, ale wymaga dużo technicznych umiejętności. „Trzeba grać bardzo mądrze”, uzupełnia tę charakterystykę Roger. 70 uderzeń to najlepszy wynik w historii, który uzyskał w Grębowie pewien junior Michał Pigulski, zwany Pigułą. Wielu dobrych golfistów przyjeżdżających tutaj po raz pierwszy, gdy słyszą, że taki jest rekord zapewniają na początku, że z łatwością go pobiją. Potem, gdy są już po ostatnim dołku, okazuje się, że nici z ich planów, bo zagrali 85. Musisz tu zagrać kilkakrotnie, by uzyskać jako taki wynik” – z przekąsem komentuje Szwed, który mieszka od 10 lat w domu obok pola.
Od tego czasu jest tutaj prawie codziennie, otwierając swój biznes zwykle o 8:00, a zamykając o 17:00. „Pole jest otwarte przez cały rok. Nie ma tutaj nigdy dużych opadów śniegu, więc w zimie można grać bez problemu. Nie zmieniamy nawet dołków na zimowe”, poinformował nas z pewną dumą Roger. Z dalszej rozmowy dowiedzieliśmy się, że w jego klubie zrzeszonych jest 120 golfistów. Wielu z nich ma podwójne członkostwa, bo pochodzą z dosyć odległych od Kamienia Pomorskiego miejsc.
„Zazwyczaj grają u nas podczas wakacji, gdy spędzają nad morzem urlop z rodziną. Roczne greenfee kosztuje 2200 zł, ale jeśli to jest twoje kolejne członkostwo to płacisz 1700 złotych. To są bardzo dobre ceny w porównaniu z innymi polskimi polami” – stwierdził prawie na koniec naszej wizyty Roger Jonsson. Według niego w Polsce greefee na polach golfowych jest zbyt kosztowne i dlatego ten sport nie może się tak dynamicznie rozwijać jak chociażby w jego ojczyźnie. Nie chcemy o tym dyskutować bo zrobiło się późno.
Na koniec obiecujemy sobie i naszemu czcigodnemu rozmówcy, że powrócimy jeszcze na jego pole z nadzieją, że wtedy będą panować w tym regionie o wiele lepsze warunki pogodowe. Jeszcze tylko łyk kawy i świeże powietrze, którego w tej okolicy jest w nadmiarze, szczególnie po deszczu i ruszamy dalej. W drodze powrotnej ponownie zabrzmiały nam w głowie piszczałki z organów w Kamieniu Pomorskim.