Gdy we wczesnych godzinach porannych dotarliśmy naszym elektrycznym mercedesem do kolejnego miejsca, w którym króluje ulubiony przez nas sport , pomyślałem, że trafiliśmy na pole golfowe, mające najbardziej wygodną i szybką drogę dojazdową. Na Sand Valley Golf & Country Club zarówno z północy jak i z południa można dostać się łatwo i przyjemnie dzięki autostradzie, która prowadzi prawie bezpośrednio na teren tego wspaniałego golfowego resortu. Jest to ewenement na skalę kraju. Rzadko się bowiem zdarza, by dojazd był tak łatwy. Podróż z Warszawy nie zajęła nam wiele czasu, trwała na tyle krótko, że w ciągu kilku zaledwie godzin mogliśmy nie dość, że zagrać na Sand Valley pełną rundę to jeszcze porozmawiać z szefem tego miejsca i zjeść smakowity lunch w tamtejszym domku klubowym. Gdyby nie korki w drodze powrotnej w samej już Warszawie, to zdążylibyśmy tego samego dnia na Teleexpress.
Zanim jednak do tego doszło zaraz po przyjeździe rozkoszowaliśmy się golfowym rajem, jakim stał się przez lata ten kompleks położony niedaleko Pasłęka. Jego nazwa nawiązuje niewątpliwie do doliny, która dzieli teren na dwa płaskowyże. 18-dołkowe pole golfowe usytuowane jest na 20 metrowym wzniesieniu. Roztacza się stąd widok na całą okolicę. Nic dziwnego, że w tym miejscu wybudowano doskonale zaprojektowany domek klubowy, w którym oczekiwał na nas gospodarz tego ważnego dla polskiego golfa miejsca – Antti Pohjonen. Gdy tylko usiedliśmy w rogu sali, zamawiając jedyne w swoim rodzaju hamburgery, których sława już dawno rozeszła się nie tylko po okolicy, zapytaliśmy tego wysokiego i zawsze uśmiechniętego Fina o golfowe początki.
Lekko łamaną polszczyzną, bez angielsko – fińskich wtrętów, zaczął opowiadać swoją historię: „Pochodzę z Laponii, a golf w moim życiu zakiełkował w nietypowy sposób. Zaczynałem w 1989 roku. Nie miałem wyjścia, bo cała moja rodzina grała w golfa. Miałem wtedy 9 lat. Zrobiłem zieloną kartę, ale moja golfowa kariera musiała się jednak raptownie skończyć już po dwóch tygodniach. Okazało się bowiem, że mam alergię na trawę. Czułem się z tego powodu tak kiepsko na polu golfowym, że przez wiele lat się na nim nie pojawiłem. Poświęciłem się wtedy żeglarstwu, bo na wodzie nie ma pyłków”, opowiada Antti. Spojrzeliśmy na siebie z Tadeuszem lekko zszokowani takim wyznaniem, bo przecież rozmawiamy z jedną z najważniejszych postaci w polskim golfie, a ten facet tak mało jeszcze mówi o swojej fascynacji tym sportem.
Wyczuł chyba nasze zaskoczenie, bo zaraz dodał: „Golf do mnie powrócił po latach, ale zanim o tym opowiem, warto wspomnieć, że gdy miałem 10 lat moja mama spotkała faceta o nazwisku Timo Hulkkonen, który stał się moim ojczymem. Jego pierwsza żona zmarła. Miał z nią dwójkę dzieci w moim wieku. Stworzyliśmy razem nową rodzinę. Ojczym był specjalistą od spawalnictwa na przemysłową skalę. Stworzył spółkę, która miała kilkanaście fabryk, między innymi w Polsce. W pierwszych latach XXI wieku sprzedał firmę Duńczykom i chciał gdzieś zainwestować pieniądze. Wiedział, ze mój starszy brat Kai Hulkkonen kocha golfa. To była jego pasja. Poza tym, że grał, bardzo interesował się architekturą pól i inwestycjami, które są związane z tym sportem. Chciał więc spełnić marzenia syna i przeznaczyć środki na budowę pola golfowego. W tym czasie, a było to w 2003 roku, ziemia w Polsce była bardzo tania. To skłoniło ich do zakupu dużego areału właśnie w okolicy Pasłęka. Oprócz jednak sprawienia satysfakcji synowi, mój ojczym chciał się w jakiś sposób odwdzięczyć Polsce, bo dzięki temu, że tutaj kiedyś wybudował fabrykę, mógł przetrwać trudne kryzysowe lata, które doświadczaliśmy między innymi w Finlandii”, opowiada Antti.
Słuchaliśmy tego z wielką uwagą, czekając jednak z niecierpliwością na golfowy wątek dotyczący człowieka, który z taką swobodą opowiadał nam o początkach Sand Valley.
„W tamtym czasie ciągle nie grałem jeszcze w golfa. Studiowałem biznes i interesowałem się deweloperką. Właśnie dlatego mój brat zaprosił mnie do Polski. Miałem mu pomóc w rozkręceniu budowy. Pojawiłem się tutaj w 2007 roku. Nic tu nie było. Gdy lądowałem w Warszawie myślałem, że przyjeżdżam tylko na tydzień i zaraz wrócę do Finlandii. Minęło od tego czasu prawie 17 lat i jak widzicie ten mój tydzień się trochę przedłużył”, dodaje.
To rzeczywiście zabawne – pomyśleliśmy wszyscy. Właśnie wtedy podano hamburgery. Z dalszej opowieści Anttiego wynikało, że pole golfowe zostało wybudowane w latach 2008 – 2010 i już wówczas było w niemal takim stanie, w jakim jest dzisiaj. Z kronikarskiego obowiązku należy odnotować, że zaprojektował je Lassi Pekka Tilander, a nad pracami czuwał Tony Ristola. Charakterystyczne na polu są liczne bunkry, z których jeden, o powierzchni 2 hektarów, ciągnie się przez prawie pół kilometra i przecina trzy fairwaye. Znajdują się tu także dwa rodzaje bunkrów: „pot bunkers” oraz „waste bunkers”. Twórcy tego fantastycznego miejsca chcieli, aby pole było gotowe do przyjęcia graczy o różnym poziomie zaawansowania.
Nie musieliśmy pytać Anttiego o jego brata, bo doskonale wiedzieliśmy, że po tym, jak zaczął w Polsce, ma teraz sprawnie funkcjonującą spółkę specjalizującą się w budowie pól golfowych w całej Europie. Z dalszej rozmowy dowiedzieliśmy się dlaczego Antti został w zasadzie sam w Sand Valley.
„W 2010 mój ojczym nie chciał już dalej tu inwestować, a brat trochę się rozczarował, bo myślał, że stworzy pole, w którym będzie mnóstwo udziałowców rekrutujących się z osób grających w golfa. Chciał zrobić coś w stylu angielskim, ale wtedy nie było jeszcze w Polsce tylu golfistów. Zostałem chyba z pobudek czysto ambicjonalnych. Chciałem udowodnić, że coś potrafię. Choć nie było łatwo. Wtedy strata była na poziomie miliona, a obrót w okolicach pół miliona. Teraz jest 20 razy większy. Członków było mało. Miejsc noclegowych wokół niewiele. Nie to co teraz”, wspomina.
W tym momencie Antti pokazuje domy, zlokalizowane przy domku klubowym, w których się mieści ponad 209 miejsc noclegowych. Budynki są zaprojektowane tak, by w dogodnym momencie za pomocą specjalnych przesuwnych ścian dostosować przestrzeń mieszkalną, dzieląc ją wedle zapotrzebowania na mniejsze.
„Oczywiście tych początków bym nie przetrwał, gdybym nie spotkał tutaj mojej obecnej żony i wspaniałych ludzi, z którymi współpracuję. Mój brat zawsze miał talent do Excela, a ja z kolei mam smykałkę do budownictwa. Poza tym uwielbiam kontakt z ludźmi. To mi pomaga na każdym kroku. Dzięki temu poznałem Dariusza Welengera i jego rodzinę, która tutaj dla nas jest bardzo ważna. Co pół roku znajdowałem osoby, które inwestowały w pole na tyle, że krok po kroku to wszystko tworzyłem. Wtedy oczywiście to było za mało, żeby udało rozwinąć się na taką skalę jaką sobie wymarzyłem”. Jak wynika z dalszych wywodów gospodarza Sand Valley przełom w działalności pola wydarzył się w roku 2012.
„Siedziałem wtedy i myślałem nad tym, w jaki sposób ściągnąć na pole więcej golfistów. Efektem tego był pomysł, aby pojechać do Skandynawii i tam opowiedzieć o tym, że w Polsce istnieje takie wymagające pole golfowe jak Sand Valley. Władowałem cały towar z naszego sklepu golfowego do starego samochodu i ruszyliśmy w podróż promującą nasze pole. Pojechaliśmy do Szwecji. Odwiedziliśmy wtedy ponad 25 miejsc, gdzie zorganizowaliśmy spotkania, podczas których zachęcaliśmy do przyjazdu do naszego resortu. Kusiliśmy cenami, bo w Polsce wtedy było jeszcze wszystko tanie, poza tym mówiliśmy o dobrym jedzeniu, zabawie i innych pozagolfowych atrakcjach. To odmieniło wszystko. Właśnie wtedy zaczęła się u nas golfowa turystyka”.
Dzięki temu, jak wynika ze słów Anttiego, wszystko się zaczęło dopinać. Tak jest do dzisiaj. Skandynawscy golfiści nagminnie przyjeżdżają na Sand Valley. Najwięksi biznesowi partnerzy Anttiego wysyłają rocznie ponad 600 szwedzkich golfistów. Dla nich to jest szansa na weekendowe golfowe wypady. Nie muszą jechać do Hiszpanii, by się zrelaksować grając w golfa. Przypływają promem lub przylatują samolotami. Specjalnie zorganizowane autobusiki przewożą ich tu pod Pasłęk.
„To nie są tylko Szwedzi. Mamy Finów, Islandczyków i Duńczyków. Im się podoba, bo jesteśmy typowym resortowym polem, czyli takim, które się nie nudzi po pierwszej rundzie. Dzięki odpowiedniemu zaprojektowaniu nasze pole jest na tyle wymagające, że każda 18 dołkowa runda jest wyzwaniem” – z dumą podkreśla Antti.
Golfiści lubią przyjeżdżać na pole stworzone przez tego sympatycznego Fina, bo panuje tu przyjacielska atmosfera. Obsługa zawsze jest bardzo profesjonalna i przemiła. Wszyscy się uśmiechają i są bardzo pomocni. Ich szef nie musiał nas o tym przekonywać, bo sami ilekroć tutaj lądujemy jesteśmy tym oczarowani. Do tego jest tu świetna kuchnia, którą chwali nawet sam Karol Okrasa, nasz kulinarny golfowy przyjaciel. Antti przyznaje, że to dla niego bardzo ważne.
„Odkąd wybudowaliśmy w 2015 domek klubowy i stworzyliśmy tu restaurację na wysokim poziomie nasza sytuacja bardzo się poprawiła. Mogłem zmienić nazwę na Sand Valley Golf and Resort z uwagi, że zaczęliśmy oferować wyżywienie od śniadania do kolacji. Z miejsca odczuliśmy skok w dochodach”, dodaje z satysfakcją.
Kolejne minuty naszej rozmowy dotyczyły kryzysu związanego z Covidem, który niemalże doprowadził do bankructwa Anttiego. Przetrwał dzięki pomocy pracowników, tarczy i kilku dobrym ludziom. Ten okres uzmysłowił jednak zarządzającemu tym polem, że nie może się tylko skupić na skandynawskiej turystyce golfowej. Zrozumiał, że musi otworzyć się bardziej na polskich golfistów i intensywniej propagować golf w naszym kraju. Zaczęły się więc promocje na spędzanie rodzinnych wakacji w Sand Valley. Postanowiono organizować więcej korporacyjnych eventów na polu. Antti w ramach promocji swojego pola zachęca wszystkich, którzy mogą sobie na to pozwolić, na korzystanie z ich usług na początku tygodnia.
„Od poniedziałku do czwartku mamy tutaj zawsze miejsce i można swobodnie pograć. Poza tym zapraszam szczególnie w lato. Zwykle od początku sezonu do połowy czerwca zjawiają się u nas skandynawscy golfiści. Potem w wakacje mamy tutaj głównie polskie rodziny. W sierpniu powracają zagraniczni turyści. Tak wygląda cały rok”, podsumowuje.
Musieliśmy już powoli kończyć, bo odwiedziliśmy Sand Valley w szczególnym momencie roku. Anttiego wzywały obowiązki. Właśnie się zaczynał na dobre sezon golfowy, który inicjuje na tym polu prestiżowy turniej organizowany przez firmę ECCO. To bardzo popularny szczególnie w Skandynawii cykl, który trwa na Sand Valley zawsze 12 dni. Greenkeeperzy z Kubą Junem na czele i jego psem Lucjanem już od października przygotowują się do tego, by pole w tym okresie było w jak najlepszym stanie.
Jeszcze zanim pożegnaliśmy się z naszym gospodarzem, by pojawić się na pierwszym teeboxie zdążyliśmy się dowiedzieć, że poprawiono poruszanie się na polu ze względu na zakup dodatkowych meleksów. 50 pojazdów golfowych ma przyciągnąć jeszcze więcej chętnych na pole. Poza tym Antti bardzo wychwalał działalność klubu golfowego, który związany jest z polem.
„Zarówno poprzedni prezes jak i obecny Marcin Mianowski od lat robią fantastyczną robotę i świetnie się z nimi pracuje. Jedyne co z naszej strony musimy poprawić, to zintensyfikować treningi z juniorami. Myślę, że trochę to zaniedbaliśmy i powinniśmy to w tym roku poprawić”, przyznał z dojmującą szczerością na koniec naszej rozmowy Antti.
Ruszyliśmy na pole podłączając naszego mercedesa do ładowarki. Właśnie zainstalowano kilka z nich na parkingu przez domkiem klubowym. Nasza gra na polu w Sand Valley jak zwykle układała się różnie. Znowu przepadłem na 9. dołku, gdy moja piłka wylądowała w budzącym zawsze grozę głębokim rowie przed samym greenem. Może następnym razem będzie lepiej. Warto więc choćby po to tu wrócić.