Odcinek  30

Mazury Golf & Country Club

Pole 18-dołkowe

Golfowa 20A, 11-036 Naterki 728 307 703 recepcja@mazurygolf.pl mazurygolf.pl Tak

Powrót Poprzednie Następne

Kolejny golfowy wypad zorganizowaliśmy sobie w majowy piątek. Podróż tylko na początku wymagała szczególnego skupienia przez remont drogi prowadzącej z Warszawy na północ kraju. Potem jechało się jak po przysłowiowym maśle. Znaleźliśmy na mapie odpowiednie ładowarki dla naszego elektrycznego mercedesa, aby uniknąć niepotrzebnych kłopotów. Jest tych urządzeń coraz więcej, ale mimo wszystko warto zawsze sprawdzić, gdzie można na trasie najszybciej doładować. Z uwagi na cel naszej podróży zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak ważny w karierze każdego golfisty jest trener pierwszego kontaktu. Ten co wprowadza nas w golfowe tajniki, ma istotny wpływ na to, jak potoczą się nasze losy związane z tą wspaniałą grą. To od jego postawy i sposobu przekazywania golfowej wiedzy zależy czy ta olimpijska dyscyplina stanie się naszą pasją.

„Dlaczego podjąłeś ten temat?”, zapytał Tadeusz, gdy po zjeździe z autostrady przejechaliśmy rondo i byliśmy prawie u kresu naszej podróży.

Odpowiedziałem mu z pewną nutą nostalgii: „Wszystko dlatego, że na polu golfowym Mazury Golf Club, które właśnie mamy odwiedzić pracuje człowiek, który był moim pierwszym trenerem. Dzięki niemu można powiedzieć, robię z Tobą Golfową Geografię Polski”. Tadeusz od razu domyślił się, że chodzi o Kamila Tatarczuka, który od pewnego czasu jest jego sąsiadem w golfowym ośrodku, do którego właśnie dojeżdżaliśmy.

To jedno z naszych ulubionych miejsc do uprawianie tego sportu. Nie dość, że jest stosunkowo blisko z Warszawy, to jeszcze pole jest na tyle wymagające, że zawsze gra na nim przynosi dużo wspaniałych wrażeń.  Na konfiguracją tego pola pracowali najlepsi, bo ten mistrzowski obiekt par 72 zaprojektowała najstarsza na świecie firma architektów pól golfowych – Hawtree Ltd. z Wielkiej Brytanii , która istnieje od 1912. Do tej pory na swoim koncie Hawtree Golf Course Architects ma około 750 projektów! A projekt pola golfowego Mazury Golf & Country Club był pierwszym dziełem Hawtree Ltd. w tej części Europy. Podstawowym założeniem projektanta było wykorzystanie nadzwyczajnej urody warmińskiego krajobrazu. Mogliśmy się o tym przekonać zaraz po wyjściu z samochodu. Pole zlokalizowane jest bowiem pośród malowniczych lasów i  jezior – Naterskiego i Wulpińskiego.

Oprócz aspektu czysto sportowego, w tym szczególnym jak na polskie warunki ośrodku, wszystko jest świetnie zorganizowane i panuje zawsze wspaniała atmosfera

Dzieje się tak za sprawą ludzi, dla których golf stał się pasją. Waldemar i Anna Bacławscy od lat są szczerze oddani tej wspaniałej dyscyplinę sportu.

Mieliśmy się z nimi spotkać w przyjaźnie zaprojektowanym domku klubowym, w którym mieści się bar i restauracja serwująca bardzo dobre posiłki. Siedliśmy na tarasie, z którego roztacza się widok na pierwszy i ostatni dołek oraz na driving range.

Warto na początku przypomnieć, że klub Mazury Golf&CC liczy sobie 27 lat.

Pierwszy właścicielem tego miejsca był lokalny przedsiębiorca Lesław Rogiński, który w 1994 roku wymyślił i zbudował pierwszą parę dołków tworząc Olsztyński Klub Golfowy.  . Potem przejęli go we władanie Dorota Wojciechowska i Andrzej Miękus. To właśnie oni zatrudnili  firmę Martina Hawtree i stworzyli prawdziwe pole. Po kilku  jednak latach w 2005 roku sprzedali ten obiekt irlandzkiej firmie Golf Investment, dla której rozwój golfa nie był najważniejszy. Interesował ją bardziej biznes związany z nieruchomościami, które tu wokół pola można było zbudować. W tamtym jednak okresie było za wcześniej w Polsce na powodzenie takich inwestycji.

„Jesteśmy zatem czwartymi właścicielami tego pola”, zaczyna swój wywód na temat samych początków Waldemar Bacławski. „Zadecydował o tym jak często to bywa w takich sytuacjach, totalny przypadek”. Po takim początku z wielką ciekawością czekaliśmy na dalszy rozwój golfowej opowieści Prezesa. Warto było.

„Pracuję w branży motoryzacyjnej. Od czasu gdy w Polsce nastał niezależny rynek handlujemy częściami motoryzacyjnymi – Waldek powiedział to ze zrozumiałą dumą.

„Kilka dobrych lat temu jeden z naszych dostawców, niejaka firma OSRAM, zaprosiła mnie na Akademię Golfa na pole w Rajszewie. Wszystko dlatego, że prezes tej firmy grał w golfa. Dostałem zaproszenie i pomyślałem z pewnym lekceważeniem o tym, ze mógłbym uprawiać tę dyscyplinę. Wtedy jeszcze byłem bardzo sportowo aktywny.  Grałem w siatkówkę, uprawiałem inne dyscypliny, w porównaniu z którymi golf był jakimś żartem. Tak mi się wydawało. Musiałem jednak odpowiedzieć na zaproszenie i właśnie wtedy spotkałem mojego bliskiego współpracownika Arka Marcela, który bardzo się zapalił do takiego spędzenia wolnego czasu. Okazało się, że Arka kuzyn był wtedy greenkeeperm gdzieś w Niemczech i on tam był u niego i bardzo mu się to spodobało. Chciał więc koniecznie na tę akademię pojechać. Pojechał i wrócił totalnie zafascynowany. Po jakimś czasie zapisał się tutaj do klubu, którym zawiadowali wtedy z ramienia Golf Investments Jurek Jaworski i Wojtek Słupeczański. Wtedy było tylko 30-40 członków”.

Anna Bacławska po każdym zdaniu męża przytakuje, uśmiecha się z rozrzewnieniem i dopowiada niektóre kwestie. Z politowaniem przyznaje, że ona również na początku nie wierzyła, że golf może być tak wciągający.

Waldek kontynuował opowieść powracając wspomnieniami do czasów, gdy Arek Marcel co jakiś czas przychodził do niego i próbował bezskutecznie wyciągać go na tego golfa. „Golf stał się Arka pasją do tego stopnia, że zaczął się urywać z pracy. Jako, że był menadżerem wysokiego szczebla przejąłem to z pewnym niepokojem. Zwróciłem mu nawet uwagę, na co on tłumaczył się tym, że na polu golfowym łapie kontakty biznesowe, a to jest dobre dla firmy”. Waldek po latach przyznaje, że przymknął na to oko bo rzeczywiście golf jest świetnym sposobem by załatwić interesy. Wtedy jednak nie do końca zdawał sobie z tego sprawę.

Nie wiadomo jak by się potoczyły losy Państwa Bacławskich gdyby nie informacja o tym, że spółka Golf Investments jest prawie w upadłości i można kupić pole golfowe.

Był rok 2009. Arek Marcel pojawiał się notorycznie u swojego szefa mówiąc mu, o możliwości nabycia w dobrej cenie całego pola. „Super bracie, odparłem” – Waldek się śmieje gdy o tym mówi „Kupuj zatem powiedziałem, wiedząc, że aż takich pieniędzy mój przyjaciel nie ma”.

Waldek myślał, że jego kumpel da mu na dobre już spokój z tym polem, gdy na horyzoncie pojawił się jakiś inwestor z Warszawy skory do zainwestowania pieniędzy w ten obiekt golfowy. Nic z tego jednak w efekcie nie wyszło i Arek znowu pojawił się w gabinecie prezesa. Zmienił jednak narrację.

„Przez lata wspólnej pracy i dzięki temu, że się przyjaźniliśmy poznał mnie doskonale. Zdawał sobie więc sprawę, że odziedziczyłem po ojcu zamiłowanie do ziemi. Wolę ją nabywać niż jej się pozbywać. Nie ma w tym nic dziwnego bo pochodzę ze wsi.”, Waldek znowu zaczyna się śmiać, gdy powraca do tamtych chwili. „Arek zaczął więc rozmowę o polu zupełnie z innej beczki. Powiedział wtedy: <<Słuchaj jest 85 hektarów ziemi do wzięcia w dobrej cenie.>>

Jak się okazało takie zagajenie tym razem przyniosło natychmiastowy efekt. Waldek zainteresował się na tyle, że wysłał do właścicieli Golf Investment pismo z którego wynikało, że jest zainteresowany przede wszystkim areałem, a nie samym polem golfowym. Odpowiedzieli dosyć szybko, ale ich oczekiwania na początku był zbyć wysokie.

 

„Przyszedł kryzys w 2010 roku”, Waldek znowu powraca do początków. „Pamiętam, że wtedy jeden z najbogatszych Irlandczyków poradził rodakom, żeby zwijać wszystkie zagraniczne aktywa. Ten apel podziałał. Cena za ten teren się zmieniła. Dostaliśmy ofertę prawie zgodnie z  tym czego oczekiwaliśmy. Zaczęły się wtedy działania mające na celu poradzenia sobie ze wszystkim wierzytelnościami. Było tego naprawdę dużo. Dotyczyło to zarówno pracowników jak i kontrahentów i w zasadzie wszystkich, którzy w przeszłości pracowali w Naterkach. Postanowiliśmy spłacić wszelkie zobowiązania, o których wiedzieliśmy, żeby nie było potem żadnych skarg pauliańskich. Te negocjacje trwały od października do maja. Z tym, że w marcu wynajęliśmy pole, by spróbować wejść w golfowe buty za symboliczne pieniądze, które miały być odliczone od kwoty transakcji. Chcieliśmy operacyjnie wejść na pole”.

Właśnie w tym momencie Waldek z rozrzewnieniem patrzy na Anię, jakby mieli przeżyć wspólnie to jeszcze raz choć minęło od tej chwili ponad 14 lat.

„Pamiętam piątkowe popołudnie u mojej zaufanej pani notariusz. My i wszyscy wierzyciele, którzy w wielu przypadkach byli ze sobą pokłóceni. Odchodzili gdy widzieli, że jest w kancelarii ktoś z kim drą koty. Trzeba było ich namawiać, by jednak jakoś to wytrzymali . Moja pani notariusz do dzisiaj wspomina, że tak barwnego aktu jeszcze w karierze nie miała”. To był pamiętny maj 2010 roku. Waldek jeszcze raz powraca do tego historycznego momentu. „Staliśmy się właścicielami pola nie mając o golfie zielonego pojęcia. – na chwilę narrację przejmuje Ania. „Gdy przyszliśmy tutaj pierwszy raz zostaliśmy bardzo miło przyjęci. Każdy starał się, abyśmy mieli jak najlepsze wrażenie po tym, co tu zastaliśmy. Nikt nie widział, co zamierzamy zrobić. Bali się, że on to zaorze.”

 

Ania wskazuje na Waldka, który z godną podziwu znajomością tematu opowiada, że jeden ze scenariuszy to przewidywał. Intrygowała ich jednak ta golfowa tajemnica, która sprawia, że ludzie parający się na co dzień rozmaitymi rzeczami podchodzą z taką pasją do tego nudnego zdawałoby się sportu.

„Pierwszy turniej jaki wtedy tu się odbył, po zakupie przez nas tego pola był zorganizowany przez Lubelski Klub Golfowy. Potem organizatorzy zaprosili nas na grilla. Zaczęli nam opowiadać o grze, o birdiach o szankach, o teesach i jakiś łódach.  Dla nas to był zupełnie niezrozumiały język. Nie komentowaliśmy, bo nie mieliśmy o tym pojęcia. Wyszliśmy jednak z tego spotkania z taką refleksją, że trzeba zacząć jednak grać w tego golfa skoro mamy już pole”. Tak jak postanowili, tak też zrobili Na początek Waldek w to się wciągnął, a Ani podchodziła do tego z pewnym ociąganiem.

„Miałam niestety takie błędne wyobrażenie o golfie. Wyobrażałam sobie, że to taki snobistyczny sport. To stereotyp, który dominuje w naszym społeczeństwie. Lekko się do tego na początku uprzedziłam”. Potem oczywiście się to zmieniło do tego stopnia, że nie ma praktycznie dnia, by nie była na polu golfowym. Wtedy jednak jeszcze zastanawiali się ciągle, co zrobić z tym terenem.

„Myśleliśmy czy nie zrobić z tego żwirowni dla milionów które leżą pod spodem. Piasek potrzebny był przecież do budowy nowych dróg. To był czasy gdy Polska przygotowywała się na Euro. Potem ktoś podsunął myśl, by zrobić tu pole tylko dla najbliższych i rodziny.

Trzeci wariant przewidywał założenie dwóch fundacji, by uciec od podatków, które zabijają ten sport. Wszystko w tej kwestii zależy od władz lokalnych, które mogą stwierdzić nic nie płać albo płać maksymalną kwotę. W biznesie, który nie jest skalowalny, który ma tak wysokie koszty, podatki zabijają rozwój golfa”.  Waldek jako rasowy biznesmen wie, co mówi.

Mimo tych różnych pomysłów Ania i Waldek doszli jednak do wniosku, że skoro kupili już pole golfowe to spróbują coś zrobić, by po 5 latach wyjść powiedzmy na zero.

„Minął 14 sezon i ciągle to zero wydaje się być nieosiągalnym sukcesem. Nadal tego zera nie ma”, Waldek z pewnym rozbawieniem kwituje tę część naszej rozmowy.

 

Kolejne przełomowe momenty był związane z ważnymi inwestycjami, które miały wpłynąć na podniesienie poziomu wokół pola.

„Plan był taki, że miało powstać pięć budynków apartamentowych. Zysk z nich miał pokryć chociaż częściowo wybudowanie domku klubowego. Na początku ten obiekt miał mieć 600–800 metrów, ale Arek znowu zmotywował mnie do myślenia bardziej perspektywicznego i w związku z tym powstał dom klubowy o powierzchni 3500 metrów kwadratowych”,  znowu z nieskrywaną dumą Waldek opowiada o podjętych decyzjach, które sprawiły, że po latach możemy korzystać z tego wyśmienitego nie tylko w skali naszego kraju miejsca. Z planów co do budynków apartamentowych z czasem się wycofano. Poprzestano na dwóch domach, w których mieszkania są wynajmowane średnio i długoterminowo. Ten biznesowy plan sprawdził się szczególnie podczas covidu. „Dom klubowy mamy skończony w połowie, bo myślimy o wybudowaniu tu całego kompleksu sportowego, nie tylko z nastawieniem na golfa”, Waldek w tym momencie podkreśla to z pewną satysfakcją.

Nasze spotkanie doszło do skutku zaraz po rozegraniu przez nas rundy, podczas której byliśmy pełni podziwu w jak doskonałym stanie jest pole. Gra na nim jest zawsze wielką przyjemnością. Duża w tym zasługa braterskiego duetu greenkeeperów, którzy mają znaczące doświadczenia w prowadzeniu tego typu obiektów. Mietek i Leszek Gwiazda pochodzą właśnie z okolic Olsztyna i golf kochają niemal od dziecka. Sami grają, co według Waldka jest bardzo ważne. „Nasz poprzedni greenkeeper nie uprawiał tego sportu, więc do końca nie wiedział co robi”.

To, w jaki sposób Ania i Waldek opowiadają o ich polu w Naterkach jest potwierdzeniem na to, że golf stał się ich pasją, bez której nie wyobrażają sobie już życia. Ich starania i ciągła troska o wszystko co się na nim dzieje sprawiają, że klub golfowy na Mazurach należy do ulubionych miejsc wszystkich golfistów.  Dbają o to, by ich ciągle przybywało

„Co roku mamy tutaj akademię golfa, dzięki czemu możemy się pochwalić  największym przyrostem nowych klubowiczów w skali kraju” – mówi kolejny raz z dumą Ania.  Próbowali różnych sposobów na to, by ściągnąć tu golfistów. Robili imprezy, festyny i współpracowali z władzami pobliskich miast. Nic nie przyniosło spodziewanych efektów. Odkąd organizują akademię wszystko się pod tym względem zmieniło. „Zaczęliśmy robić to siedem lat temu, dzięki wsparciu i pełnym zaangażowaniu państwa  Mitukiewiczów. Kazimierz z Marią w zasadzie zorganizowali to od początku”. Akademia polega na tym, że członkowie klubu na zasadzie wolontariatu co niedzielę spotykają się z totalnym nowicjuszami i wprowadzają ich w świat golfa. Takie zajęcia cieszą się ogromną popularnością. Co tydzień 120–150 osób przyjeżdża na pole, by wspólnie spędzać czas i być częścią tej akademii. „Nic tak nie działa na kogoś nowego jak indywidualne wprowadzenie do tego, czym my żyjemy. Trzeba mu pokazać wszystko od początku” – przekonuje z pełnym zaangażowaniem Waldek.

Te specyficzne lekcje są oczywiście bezpłatne. Nawet sam pan Prezes poświęca 5-6 godzin w niedzielę na to, by uczyć innych. Takie lekcje dla członków klubu stały się niemal przyjemnych obowiązkiem „Wielu przychodzi na zasadzie: << Chcemy oddać to, co sami dostaliśmy>>,  bo wielu z tych trenerskich wolontariuszy  wychowało się właśnie dzięki akademii”,  przyznaje z radością Ania. Akademia kończy się egzaminem na zieloną kartą. Potem wszyscy „golfowi akademicy” do końca roku mają darmowe granie na małym 6-dołkowym  polu i 50 procent zniżki na dużym, pełnowymiarowym. To ogromnie pomaga w trudnych golfowych początkach.

Ania w tym momencie wspomina, że organizuje z Agnieszką Bednarczyk cykl pod nazwą „Cukinia golf” . „Wychodzimy z tymi początkującymi, zaraz po otrzymaniu przez nich zielonej karty, na pole by pomóc przełamać pewne zagubienie i frustracje z uwagi na nieudane zagrania. Gramy w texas scramble:  ja, początkująca i nowicjuszka. To powoduje integrację”.

Za każdym razem, gdy pojawiamy się w Naterkach czujemy tę wspaniałą integrację dzięki, której panuje tu zawsze wyśmienita atmosfera. Gdziekolwiek byśmy się nie pojawili, czy w domku klubowy czy na driving range’u, czy wreszcie na samy polu, wszędzie czuję się golfową wspólnotę, która jest tak ważna w uprawianiu naszej ulubionej dyscypliny sportu.

Zanim ruszyliśmy w powrotna drogę, zdążyliśmy jeszcze się wykąpać w pobliskim jeziorze. To kolejny powód dla którego tak często tu bywamy.