Droga do Poznania zajęła nam 3,5 godziny. Podróż była szybka i przyjemna, bo niemal wyłącznie autostradą. Na pole Black Water Links przyjechaliśmy w nieco innym składzie. W zastępstwie Rafała wyruszył z nami Karol Okrasa. Jak możecie się więc spodziewać rozmawialiśmy nie tylko o golfie, ale i o kuchni. Ta rozmowa mogłaby trwać cały dzień, ale musieliśmy też przecież zagrać, aby zbadać, czy to co słyszymy o jakości pola w Poznaniu pokrywa się prawdą. I rzeczywiście tak jest, co do joty.
Zostaliśmy przyjęci bardzo ciepło i w bardzo szacownym gronie. Rozmawialiśmy z Andrzejem Wentlandem, właścicielem pola, Krzysztofem Misiaczyńskim, headgreenkeeperem oraz Marcinem Mosiem, menadżerem sportowym. Tematów było bardzo wiele, bo Black Water Links wyróżnia się pod kilkoma względami. Jest najbardziej ekologicznym polem w kraju, jest też typowo linksowym polem, a przy okazji jest też jednym z najbardziej nowoczesnych obiektów w Polsce. Byliśmy ciekawi historii tego młodego, a już znanego nie tylko w naszym kraju pola golfowego.
„Golf pojawił się w moim życiu 12 lat temu”, rozpoczął Andrzej Wentland.„Zaczęło się od mojego kolegi, zresztą naszego obecnego dyrektora pola, Waldka Rumińskiego. Razem kończyliśmy liceum plastyczne.Po jakimś spotkaniu się dowiedziałem, że Waldek gra w golfa. Pomyślałem, że warto zobaczyć co to jest. Zagadnąłem Waldka, że to taki sport dla starych dziadów, a on na to: „Ja ci pokażę sport dla starych dziadów!”. Zaciągnął mnie na pole.Jeszcze tutaj na Bachalski Sport, które było pierwszym obiektem golfowym w Poznaniu, przy Ławicy. Waldek pokazał mi podstawy. Następnego dnia, czyli w sobotę, pojechaliśmy na Modry Las. Maciej Zakrzewski był tam wówczas trenerem. Pokazał mi się jak się trzyma kij, jak się uderza. Poleźliśmy na pole. Po 13 dołkach powiedziałem, że umieram i proszę mnie stąd zabrać. Za tydzień pojechaliśmy jeszcze raz. Zagrałem mój najgorszy wynik, czyli 132 uderzenia. Kupiłem członkostwo w klubie, zieloną kartę i tydzień w tydzień zacząłem jeździć na pole do Modrego Lasu. I tak się zaczął golf. Można powiedzieć, że mnie połknął z kopytami.”, dodaje Andrzej Wentland z rozbawieniem.
Gra w golfa to jednak jedno, a budowa pola to już zupełnie inna kwestia. Wiadomym jest, ze Poznań nie miał wcześniej szczęścia do golfa. Powstawały obiekty, potem powoli upadały, wiele osób zaczynało na nich grać, a później już nie było gdzie. Jak na miasto, które należy do 10 największych w Polsce jego golfowa infrastruktura była znikoma. Nadzieja pojawiła się pod koniec 2019 roku.
„Pomysł na budowę pola golfowego powstał w 2018 roku, gdy z Tomkiem Zembrowskim, pojechaliśmy do Stanów na wyjazd golfowy. Nie mając o czym gadać, zawsze gadamy o golfie. I pojawiło się skądinąd słuszne pytanie, dlaczego nie ma golfa w Poznaniu? Dlaczego nie ma pola? Choć ponoć najwięcej golfistów w Polsce jest właśnie w Poznaniu. Odpowiedzi padały różne, że się Poznaniacy boją, bo jak to Poznaniacy, że są jeszcze gorsi od Krakowiaków i jeszcze bardziej liczą pieniądze”, opowiada ze śmiechem Andrzej Wentland. „Zainteresowałem się tematem, bo już miałem dosyć jeżdżenia po 160, 200 kilometrów tydzień w tydzień, czy dwa razy w tygodniu, aby grać. Kalinowe pola i Modry Las odwiedzałem dwa razy w tygodniu. W pierwszym roku pełnej gry zrobiłem 86 rund. Odświeżyliśmy projekt, który miał być w Krzyżownikach, koło Kieksza, gdzie od dwudziestu paru lat miało powstać pole golfowe. Ale było tylu budowniczych, tylu finansujących, że nikt nie finansował ani nikt nie budował. Uderzyłem do Poznania do prezydenta, że chciałbym się tym zainteresować. Przez pół roku nas zbywali. Odbyło się pierwsze spotkanie nazwane dialogiem technicznym i na tym się skończyło. Postanowiłem inaczej się do tego zabrać. Jako mieszkaniec Tarnowa Podgórnego poszedłem do wójta i przedstawiłem swój pomysł. Wójt się zapalił, a właściwie wicewójt, Piotr Kaczmarek, gdyż on był od inwestycji. Na Radzie Gminy przedstawiłem pomysł i gros się zapaliło. A najbardziej się zapaliła góra – ten wójt z wicewójtem – bo chcieliby utrzeć nosa trochę Poznaniowi…”.
Ziemia pod pole golfowe została wydzierżawiona od gminy, która posiadała jej aż 65hektarów. Następnie Andrzej Wentland dokupił kolejne 10 hektarów od kolejnego rolnika. Tym sposobem 6 grudnia 2019 roku została wbita pierwsza łopata. Projektantem pola został Duńczyk Caspar Grauballe, który specjalizuje się w polach typu links. „Najpierw musieliśmy znaleźć firmę budującą pola golfowe, zgłosiła się firma Waldemara Szadnego. To oni polecili nam zrobić konkurs na projektanta. Do którego przystąpiły trzy osoby. Caspar był najbardziej zaangażowany i zobaczył potencjał w tym miejscu. Od razu założy kalosze i pobiegł na pole, co mi się bardzo spodobało”, śmieje się właściciel Black Water Links. „Caspar Grauballe był też projektantem nowego pola linksowego Donalda Trumpa w Szkocji. A my chcieliśmy zrobić pole linksowe”, dodał headgreenkeeper Krzysztof Misiaczyński.
„Urzekły mnie pola szkockie”, dodaje właściciel. „Grałem na St. Andrews, gdzie masz morze trawy. Co prawda jest też samo morze, czego brakuje tutaj trochę… Ale to mi się właśnie spodobało, taki typowy, prawdziwy, szkocki golf. Akurat nasze ukształtowanie terenu jest dość podobne. I te morze traw falujących i budynek klubowy jako statek na tej górze… miałem takie plastyczne myśli – takie pole sobie wymarzyłem.”, podsumowuje projekt.
Black Water Links to pole poszukujące i znajdujące ekonomiczne oraz ekologiczne rozwiązania. To jedyny obiekt, które wodę czerpie z oczyszczalni ścieków. Mają tym samym na polu tzw. szarą wodę. „Pomysł urodził się w trakcie projektowania. Rozmawiałem z wójtem, że tutaj jest oczyszczalnia, a Waldemar Szadny zastanawiał się, czy tę wodę można pozyskać. Dogadaliśmy się. Mamy kilometr rurociągu dociągnięty do nas i tym samym mamy wodę za darmo. Ona jest do tego oczyszczona, ma z sobą minerały, jest też zasolona. Dlatego mamy trawy na przykład morskie. To są hiszpańskie trawy, które są przystosowane do wyższej ilości soli niż normalne trawy. Wszystko zaczęło wtedy właśnie grać.”
„Myślę, nie chwaląc się, że mamy jedno z najładniejszych pól w tej chwili, jeżeli chodzi o jakość trawy i greeny”, podkreśla Krzysztof Misiaczyński. „Mamy dużo wizyt zagranicznych. Odwiedziła nas dyrektorka firmy FITO, od której kupowaliśmy nasiona z Hiszpanii. Ona co roku robi objazd po polach Europy, które używają ich nasion. Powiedziała, że takich fairwayów jak tutaj nigdzie w Europie nie spotkała. Pomyślałem, no dobrze… kobieta mówi to grzecznościowo, chce być miła. Ale po paru miesiącach spotykam ją na konferencji na Słowenii, gdzie miała wykład po mnie. Powiedziała na nim, że Black Water w Polsce ma najlepsze fairwaye w Europie”, dodał Krzysztof Misiaczyński, który greenkeeperstwem zajmuje się od ponad 25 lat. Rozpoczął swoją przygodę wspólnie z Filipem Naglakiem i Tomkiem Burandtem w Londynie, gdzie zaczęli razem grać. Filip i Tomek poszli w trenowanie, a Krzysztof zajął się trawą. Zaczął pracę w Anglii na polu golfowym, a potem związał się z powstającą wówczas w okolicy Wrocławia Toya Golf. Potem ponownie wyjechał za granicę. „10-11 lat temu zainteresowałem się tym, że nie chcę się w pracy truć chemikaliami i zacząłem dochodzić do tego, jak prowadzić pola bez używania pestycydu. COVID spowodował, że nie mógłbym latać tyle co chciałem na pole w Estonii, na którym pracowałem, dlatego wróciłem z powrotem do Poznania i dogadałem się z Andrzejem. Rozpocząłem pracę na Black Water. I zaczęliśmy wprowadzać to, co chciałem, czyli nie używanie pestycydów w ogóle. Nie używamy żadnych środków chemicznych na polu, czyli pole jest prowadzone w tym najnowocześniejszym kierunku, który teraz jest. My wprowadzamy zielony ład i nie buntujemy się przeciwko temu. Robimy to z własnej nieprzymuszonej woli. Chcemy wszystko prowadzić jak najbardziej ekologicznie. Mamy wodę z oczyszczalni. Teraz wchodzimy z robotami, które ograniczają ślad węglowy o ponad 80%.” opowiada Krzysztof Misiaczyński.
Nasza wartka i wielowątkowa dyskusja została przerwana w momencie, gdy przyszło zamówione w domku klubowym jedzenie. A że pośród nas, smakoszy laików, był prawdziwy profesjonalista, rozmowa obrała nieco inny kierunek. „To było doskonałe”, powiedział Karol Okrasa, po zjedzeniu clubsandwicha. „Moim zdaniem ten domek klubowy wraz z kuchnią jest absolutnym dopięciem całego projektu. Zrobienie w kuchni kilku rzeczy klasycznych, ale bardzo dobrze, na dobrym poziomie, na jakościowo najwyższym, wystarczy. Tutaj można zepsuć wszystko. Ostatni raz takie sandwiche jadłem w hotelu Bristol. My tam bardzo dużo sprzedawaliśmy clubsandwichy, one były szlagierem. To jest naprawdę proste, ale trzeba umieć to zrobić i trzeba zwracać uwagę na to, co wyróżnia wszystkich. Detale. To wyróżnia tę kanapkę, która jest prostą kanapką. Jak zwrócisz uwagę na detale, to będzie to najlepsza kanapka na świecie. Naprawdę 16 lat temu jadłem ostatni raz takiego dobrego clubsandwicha. Mówię zupełnie serio, nie żeby się podlizać..”, podsumował Karol Okrasa. „Dla mnie, w takich miejscach jak to, nie musi być nie wiadomo jak rozbudowanej karty. Nie musi być wszystkiego dla wszystkich. Kilka rzeczy, ale na naprawdę wysokim jakościowo poziomie. Najprostsze rzeczy, mówił też ten mentor, jest najtrudniej wymyślać i najłatwiej zepsuć” , dodał mistrz kuchni.
Skąd tak dobre jedzenie? Okazało się, że właściciel z całym zarządem testuje wszystkie dania. Stawiają też na sezonowe produkty. Jak jest sezon szparagowy to obowiązkową pozycja w menu jest zupa szparagowa, są też dania dnia, często potrawy regionalne jak pyry z gzikiem. „Kiedyś mogłem jeść tylko po to, żeby jeść, bo to było coś do przeżycia. Ale jak poznałem mojego dawnego wspólnika, z którym razem założyliśmy firmę, zaczęliśmy jeździć po knajpach i traktować jedzenie jako degustacje. Jedzenie powinno być smaczne. Nie ma być po prostu fura pyrów po poznańsku, kotlet i na drugie jeszcze mizeria, żeby się najeść.”, dodaje Andrzej Wentland.
Black Water stanowi dumę dla właściciela, jednak zapytany o najładniejsze pola na jakich grał nie potrafi udzielić jednoznacznej odpowiedzi „Grałem na 135 polach i przywiązany jestem do pierwszego, czyli do Modrego Lasu. Według mnie jest najpiękniejsze. Oczywiście teraz nieco podupadło jakościowo, ale nie ma co się dziwić, tam nie ma golfistów. Projekt jest przepiękny. Świetne pola są też w Szkocji, Irlandii, Stanach, na polu Santiburi na KoSamui w Tajlandii. Przepiękne pole. Dżungla taka, że aż hej. Jak gdzieś polazłem po piłki, moja caddy prawie zawału dostała, bo tam mówi, tam wszystko może cię zeżreć. Już nie wchodziłem.”, dodaje Andrzej Wentland
Kto często bywa na Black Water zauważa, że zmiana wpisana jest poniekąd w DNA tego obiektu. Obecnie budowany jest domek klubowy, który w zamierzeniu ma nieco przypominać łódź, która unosi się nad polem. „Domek klubowy zaczęliśmy budować w zeszłym roku w listopadzie. Chciałbym, żeby otwarcie było w przyszłym roku, na przykład w połowie czy na koniec sezonu. Ale czy tak będzie, to zobaczymy. To jest kwestia jeszcze i pieniędzy i odbiorów technicznych. Postawić stan surowy to jest najprostsza rzecz, jaka może być. Domek będzie zajmował przestrzeń 2,5 tysiąca metrów kwadratowych. Będzie restauracja na 200 osób, sala wystawiennicza, która będzie mogła być adoptowana też na salę imprezowa. Będzie proshop na dole z recepcją i całą kuchnią. A na piętrze będzie pomieszczenie stricte klubowe, czyli jeżeli będzie impreza na dole, to w żaden sposób nie będzie kolidowała z golfistami, którzy będą na górze. Tam będą też dwa symulatory i pięć apartamentów. W przyszłym roku prawdopodobnie postawimy 15 domków kontenerowych wzdłuż 14 fairwaya, typowo pod wynajem. Będą się składały z trzech kompleksów złożonych w literkę U, a na środku będzie basen. Będzie je można wynajmować, czy na weekend, czy na tydzień. Docelowo stanie ich 15, ale najpierw postawimy 5, bo to też nie od razu Kraków zbudowano. Także powoli do przodu. Ja jeszcze mam tutaj tysiące innych pomysłów, gdzie Marcin zawsze krzyczy na mnie, żebym za dużo nie myślał”, śmieje się Andrzej Wentland.
Na domek klubowy golfiści czekają z utęsknieniem, ale zmian, które zachodzą na polu jest znacznie więcej. Od oficjalnego otwarcia pola minęły zaledwie dwa lata, a już zmienił się nieco sam projekt. „Powstały trzy stawy i rzeka. To jest zupełnie nowa rzecz, choć ten mój pomysł miał być zrealizowany od razu, ale niestety Caspar się nie zgadzał. Uparłem się i dopiero w tym roku powstały.”, komentuje właściciel. „My się śmiejemy, że gdy w pierwszym roku wystartowało pole, pierwszej zimy już była zmiana: trzy jeziorka i rzeka. Andrzej robi jak na Auguście, że co roku coś jest przebudowywane”, dodaje Krzysztof Misiaczyński. „W przyszłym roku przebudujemy jeden fairway, a dokładnie jego teesy. Chcemy utrudnić jeden z dołków. Gdy mieliśmy Mistrzostwa Polski Match Play, na tym dołku choć jest par 4, wszyscy czekali jak na par 3, bo jest krótki. Zawodnicy w pierwszym uderzeniu atakowali green. Chcemy więc przestawić białe teesy i zmienić kąt uderzenia. Wówczas troszeczkę wydłużymy dołek, bo czerwone przejdą na niebieskie, niebieskie na żółte, żółte na białe, a białe zostaną przestawione wzdłuż wierzb płaczących. Tym samym nikt nie będzie atakował greenu, bo go nie będzie widział”, podsumowuje nadchodzące zmiany hedagreenkeeper.
Pole w Poznaniu słynie nie od dziś z silnej sekcji juniorskiej. Zawodnicy z tego pola są mocno utytułowani na polskiej arenie. Nic w tym dziwnego. Obiekt mocno stawia na rozwijanie młodych talentów. Jest ponad 70 juniorów, za których odpowiada Mateusz Lorych. Jak mówią nasi rozmówcy dzieciaki się garną, ponieważ jest dobra atmosfera, a także wśród społeczności lokalnej jest duże zainteresowanie projektem. „Mamy sześciu stałych trenerów,w samym Poznaniu jest ich 11, z którymi czasami współpracujemy. Nie ma kłótni wewnątrz jest współpraca”, dopowiada menadżer sportowy Marcin Moś.
W przypadku pól golfowych dużo zależy od lokalnej społeczności, a jak mówi właściciel: „Tutaj ludzie chcą. Nie ma takiego typowego polskiego podejścia <<Żeby mu nie wyszło>>. Wszyscy chcą pomóc projektowi”, tłumaczy właściciel. „Zresztą ziemia tu poszła trzykrotnie do góry. Wszyscy wkoło są szczęśliwi, bo ludzie sprzedają za pieniądze, o których nawet nie myśleli jeszcze niedawno. Często nawet nie sprzedają, tylko czekają na kolejne zwyżki”, dopowiada
Kolejną innowacją są nowoczesne kosiarski elektryczne firmy Husqvarna, które są w pełni ekologiczne. Tym samym Black Water stało się pierwszym polem w Europie, na którym pracuje tak duża flota robotów elektrycznych. Jest ich 34, a flotę wzbogaca 7 dużych kosiarek fairwayowych. „Z Husqvarna próbowaliśmy pracować dwa lata temu. Zamontowaliśmy ich robota koszącego, ale przez ukształtowanie terenu, często gubił sygnał, trasę i wpadał no do bunkra, więc z początku odpuściliśmy te roboty”, rozpoczyna opowiadać Andrzej Wentland. Po czym dodaje Krzysztof Misiaczyński: „Pojechałem potem na konferencję do Portugalii. Pole było w górach, w lesie, a mimo to roboty chodziły wszędzie. Pomyślałem, że skoro w takim miejscu one mają sygnał, to u nas nie może być to aż tak trudne. Skontaktowaliśmy się na nowo z Husqvarną. Na konferencji poznałem głównego instalatora z tej firmy. Namówiłem go, żeby przyjechał tutaj i zobaczył, jak wygląda ta kwestia u nas. Zaznaczyłem, że nie chcę rozmawiać z Husqvarną Polska, bo oni żadnego pola jeszcze nie zrobili. Nie twierdzę, że nie wiedzą co robią, ale chciałbym kogoś kto pracował na polach. Pierwsze wrażenie robi się tylko raz i nie chciałbym, że Andrzej zainwestował pieniądze w coś, co potem się okaże, że nie chodzi. Chciałem być pewien, że jak się zdecydujemy, to zrobi to najlepszy człowiek w Europie, który to instaluje. Przyjechał, pomierzyli pole, zrobili parametry, obmierzyli sygnał radiowy. Przedstawili oferty i Andrzej podjął decyzję w 5 minut. Będziemy mieć cała flotę. Będziemy nią kosić fairwaye, approche, teesy, teren wokół teesów i wokół fairwayów. Tak naprawdę w tradycyjny sposób będziemy kosić tylko greeny, a reszta będzie już koszona robotami. Do tego mamy dwa drony. Pierwszy jest dronem mapującym. Wysyłam go, on oblatuje pole, a następnie z dwóch i pół tysiąca zdjęć składa mi mapę pola. Zaopatrzony jest w kamery sensoryczne, które pokazują mi wszelkie choroby, przesuszenia, itp. Na tej podstawie ustalamy, jak ma wyglądać precyzyjne nawożenie. Nawozu używamy wówczas, kiedy potrzeba i w tych miejscach, gdzie trzeba. Żeby to było dedykowane jak najbardziej precyzyjnie do tego, na co ma to zadziałać. I wtedy z komputera sygnał jest przekazywany do dużego drona, który ma udźwig 50 kilogramów. Zaopatrzam go w odpowiedni preparat, programuję, a następnie leci on na wysokość dwóch metrów i pryska tylko te miejsca, które ma zaznaczone, że ma nawieźć”, opowiada z dumą Krzysztof Misiaczyński
„Te wszystkie rozwiązania sprawiają, że koszenie i nawożenie będzie tańsze. To jest różnica ośmiokrotna. Same kosiarki są bardzo drogie. To, o co podnoszą laudum właściciele pól golfowych jest brak tej słynnej kratki i pasów na fairwayach, ponieważ te roboty elektryczne koszą na gładko. Ale wówczas pytam, jaka jest największa impreza golfowa roku? Master’s na Auguście.A właśnie tam greenkeeperzy robią wszystko, żeby pasów nie było. Ma być gładko.”, dodaje Andrzej Wentland
„Jak przedstawi się ekonomiczny aspekt tego rozwiązania, to nie ma złudzeń. Zwłaszcza, że my tu mamy fotowoltaikę, a kosiarki są elektryczne. Nie masz kosztów olejów, hydrauliki, serwisów, nie masz ostrzenia noży. Zrobiłem kalkulację koszenie fairway’ów w tradycyjny sposób w porównaniu z tym, jak robimy to teraz. Miesięcznie koszenie fairway’ów kosztuje około 10 tysięcy złotych na kosiarce. W momencie kiedy mamy fotowoltaikę i roboty miesięcznie wynosi to 800 złotych. 800zł w porównaniu do 10000zł”, z ekscytacją opowiada Krzysztof Misiaczyński.
Na koniec naszego spotkania zadaliśmy najważniejsze pytanie, o to jakim docelowo polem ma być Black Water Links, skoro wprowadzane są te wszystkie zmiany, unowocześnienia, rozwiązania ekologiczne, ale tym samym pilnowana jest jakość? „Na samym początku jak zaczęliśmy, też zastanawialiśmy się nad kosztami. Czy ma być tanio, czy średnio, czy drogo? Gdy rozmawiałem o tym z Szadnymi i z Casparem powiedziałem od razu, że pole musi być z najwyższej półki”, odpowiada Andrzej Wentland.
„Myślę, że jeżeli my będziemy ten poziom jakościowy podnosić, to Polska też będzie musiała go podnosić. Akurat na Black Water zebrała się grupa ludzi dość mocno ambicjonalnych i nam zależy na tym, żeby to było nawet najlepsze pole jakościowo w Polsce, a nawet w tej części Europy. To jest nasz cel, żeby pokazać, że można podążać z tym, co jest ekologiczne, nie tracąc na jakości, a wręcz przeciwnie, tę jakość jeszcze podnosząc. My się nie martwimy tym, że przyjdę rano z dziećmi zagrać w golfa, a dwie godziny wcześniej ktoś pryskał green pestycydem”, podsumowuje Krzysztof Misiaczyński.
Po tak wytrawnej rozmowie i równie wytrawnym posiłku ruszyliśmy na pole. Było dokładnie tak, jak nam opowiedziano. Tu jakość broni się sama.